... czy jest tu ktoś, kogo ten film nie śmieszył tak bardzo, a wręcz z minuty na minutę coraz bardziej smucił? To nie jest żaden przytyk, film bardzo mi się podobał. Tylko że w moim odczuciu to raczej obraz niezbyt radosny i napawający nostalgią, daleki od komedii, jak gdzieniegdzie jest określany. Ciekawi mnie, czy ktoś miał podobnie.
zmylila mnie recenzja filmu, ktora zapewniala salwy smiechu podczas seansu, nie bylam jakkolwiek w najmniejszym stopniu filmem rozczarowana
Kończy się mniej smutno? Moim zdaniem niestety, nie. Ale jakos tak szerzej patrzę na stosunki miedzyludzkie, film opowiada prawde o tym , jak sie traktuje ludzi w krajach, które uznaje sie za "biedniejsze" Z góry. Mozna mieszkać w Rumunii dlugo i bawić sie nawet wspólpracownikami. Dla mnie świetny film, troche śmieszny, trochę smutny... prawdziwy.
Żarty, które zamiast śmieszyć, były tak smutne, że sprawiały przykrość. Postawa głównych bohaterów, którzy choć udawali, że wszystko jest w porządku, to widać było jak bardzo są załamani, że aż przykro. Każda niemal scena niosła ze sobą desperację, smutek, załamanie, fałsz i obłudę świata, a to wszystko sprawiało, że aż przykro mi się robiło.
Nie chcę być niedelikatna, ale chyba właśnie takie było zamierzenie. :D
Smutek przebijający przez każdy żarcik uświadamiał zagubienie postaci w tym pozornie uporządkowanym świecie, który nie pozostawia miejsca na roztkliwianie się. Rzecz w tym, że filmowi daleko do komedii, jego wydźwięk jest moim zdaniem mało optymistyczny, a żarciki - tak, jak mówisz - podszyte są głębokim smutkiem w przewrotny sposób oddający rozdarcie bohaterów.
Być może dlatego się zawiodłem - liczyłem na komediodramat, który oczywiście pokaże dramat i smutne życie bohaterów, ale jednocześnie parę ciepłych żartów i prób komediowego przedstawienia sprawy. Teoretycznie to dostajemy, w praktyce jednak te "żarty" potrafią jeszcze bardziej wprawić w depresję, czego osobiście się nie spodziewałem. Gdybym wiedział, że to nie tragikomedia, a bardzo przygnębiająca tragedia, mógłbym inaczej do tego filmu podejść - a jeszcze lepiej, nie podchodzić wcale.
Ty się tego spodziewałaś?
Nie. :) Szczerze mówiąc, przez promocję tego filmu pod szyldem komedii połowę seansu przesiedziałam w poczuciu dyskomfortu, że chyba czegoś nie łapię, bo ta "komedia" właśnie sukcesywnie mnie przygnębia. Nie mam nic przeciwko dołującym obrazom, bardzo je sobie cenię. Film doceniłam po pewnym czasie. Problemem dla mnie był ten dysonans poznawczy.
Właśnie, ten dyskomfort wynikający z różnicy tego co oczekujemy a tym co widzimy był największym problemem. Może i ja docenię go po pewnym czasie.
to się nazywa dysonans poznawczy i jest głównym powodem rozczarowań. warto nad tym popracować. może się wszak okazać, że są one na takim poziomie, że rzeczywistość, ludzie oraz wszystkie filmy świata do nich nie doskakują i do zgorzknienia wówczas jeden krok. warto obniżyć poziom oczekiwań albo ich nie mieć bo wówczas więcej nas w życiu cieszy i zaskakuje.
dać filmowi niską ocenę bo nie doskoczył do oczekiwań to nieporozumienie.
Dałem niską ocenę bo mi się nie podobał. Gdybym od początku wiedział, że to smutny film o smutnych ludziach, z których jeden z nich robi żałośnie smutne żarty, wtedy bym na niego nie szedł i nie tracił 3 godzin życia. Jedyne co mi się podobało to pokazanie mechaniki działania korposzczurów.
Tak, wszyscy śmiejemy się z żarów Winfrieda, ale pod skóra film boli. A boli bo pokazuje coś, czego my nie chcemy/boimy się dostrzec. TO pewien rodzaj zarazy, kiedy więzi międzyludzkie zanikają. Kiedy młodsi członkowe i rodzin nie wiem, czy przez obowiązki czy przez to że starośc jest niemodna, zrywają więzi z dziadkami rodzicami. Kiedy stanowisko i powierzhowne relacje stają się wazniejsze od tych , na którym nam zależy. Po obejrzeniu filmu miałam takie wrażenie, jakie się chyba ma, kiedy biegnąc, z trudem się człowiek zatrzyma na samej krawędzi przepaści.
Ja się nie śmiałem z tych żartów. Udawanie kogoś innego, jest żartowaniem? Jak na mój gust nasz bohater, to nie tyle żartowniś, co pozer. On ciągle udaje kogoś innego, niż jest. Może takie jest przesłanie tego filmu. Nie wiem. Film ciężki w odbiorze.
Hmm, dla mnie był raczej ponury, ale chyba nie ująłbym tego aż tak dobitnie jak niektórzy z Was. Trudno zgadnąć, na ile mamy te same wnioski w odbiorze, powiem tylko, że wg mnie atakowanie Ines jako nieumiejącej docenić walorów kontaktu międzypokoleniowego korposzczurzycy jest trochę za proste i redukuje film do oglądadła... którym być może jest. Mam trudność z oceną, chyba opiszę ją w osobnym wątku, żeby nie zaśmiecać tego.
Wiesz, mnie trochę kojarzył się z Dniem Świra.
Ten humor rozładowywał mega trudne i ciężkie przesłanie filmu...
Ale tez wydaje mi się, że mimo wszystko film był lżejszy niż Dzień Świra. Bohaterce udało się chyba jednak coś zmienić w swoim życiu. Czegoś nauczyć się od ojca. Jest ta kapitalna scena nagiej imprezy.
Zakończenie jest otwarte... albo w Singapurze znów wpadnie w wir korpo-świata... albo weźmie sobie do serca odpowiedź ojca, który jako sens życia wskazał przede wszystkim chwile spędzone z nią...